Ostatnia niedziela sierpnia 2000r.
Skwar zepsuł mi cały spacer więc gdy mijam kościół - wchodzę... To zapowiedź chłodu zwabiła mnie w jego wnętrze. Trwa nabożeństwo...
Kiedy ostatnio byłam na mszy..? - na ślubie Jolki- czyli gdzieś tak za Gierka...!
Organista daje z siebie ile tylko może (widać może niewiele).
W kościele pustawo...
Patrzę na plecy wiernych, naiwnych, którzy przypominają mi rekrutów podczas ćwiczeń..: Wstań, klękaj, bij się w pierś.. a teraz siad... Czekałam na "aportuj"... może coś przegapiłam ?
Tłumek karny, oddany i nieliczny (34 osoby, czyli zero przecinek ileś tam procent człowieczka na jedno miejsce siedzące).
Widocznie sierpniowa plaża jest lepszym miejscem dla sopockiej owczarni...
Stoję z tyłu na wprost ołtarza i obserwuję młodego przystojnego księdza w zielonym ornacie...
Ciekawe o czym będzie nawijał..?
Celebra trwa... Trafiam wzrokiem na twarz kapłana i już wiem, że on też mnie zauważył.
No cóż...Baba w czerni z rękoma w kieszeniach spodni, nie poddająca się musztrze... musi bić po oczach.
W trakcie podniesienia- odwracam się na pięcie i nie czyniąc żadnych przewidzianych rytuałem gestów- opuszczam świątynię...
Jeszcze tam wrócę... jak będzie pustawo ...
Na wasze pustosłowie i nic nie znaczące gesty uodporniłam się już dawno a dzięki książkom Jonasza lepiej poznałam waszą chciwość i obłudę...
Teraz możecie mi skoczyć...
Hasta la vista mi sacerdote..!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz